my site

O co chodzi z tą Wielkanocą?

Od kilku dni zastanawiam się: o co chodzi z tą Wielkanocą? O czym naprawdę są te święta? Jakie mają znaczenie na płaszczyźnie psychologicznej i duchowej.

 

W końcu historia o Bogu, który umiera na krzyżu, a potem zmartwychwstaje musi mieć ogromne symboliczne znaczenie. Zrobiłem krótki research zarówno zewnętrzny, czyli internetowy i wewnętrzny, czyli medytacyjny i chciałem się podzielić z Wami tym, co znalazłem. Generalnie wniosek mam taki, że jako to z archetypowymi historiami bywa, ma ona różne oblicza. Jest jak diament o wielu powierzchniach, i na każdej widać nieco co innego.

 

1. To co zostało mi z lekcji religii, to że Jezus umiera na krzyżu za nasze grzechy, że w ten sposób zmazuje grzech pierworodny. Tylko, że z tego łatwo i mam wrażenie że często, robi się historię o wymiarze transakcji. Śmierć Jezusa jako ofiara za grzechy, która ma przebłagać gniew Boga Ojca. To podejście znalazłem np. tu: 

http://www.kuzbawieniu.pl/artykuly/wazne-pytania/60-dlaczego-jezus-chrys...

Możemy tu przeczytać, że Jezus: "Bierze na siebie karę, która należy się nam, grzesznym ludziom, aby każdy, kto złoży ufność co do swego zbawienia całkowicie w Jego zastępczej śmierci, mógł otrzymać w darze życie wieczne."

Wygląda mi to na to, że nabroiliśmy tak, że potrzeba jest doskonała i nieskazitelna ofiara w postaci Syna Bożego. Jak na mój gust trochę to zbyt proste, zbyt dziecięce, i pachnie projekcją ludzkich zachowań na Boga.

 

2. Wielkanoc wiąże się też z przedchrześcijańskimi obrzędami. Jajka i króliczki z Biblią nic wspólnego nie mają. To symbole płodności i życia. Mamy więc wiosenne święto odrodzenia natury, powrotu do życia. Co odzwierciedla również historia Jezusa. Na płaszczyźnie wewnętrznej to również ma swój sens, bo przecież pewne aspekty nas muszą czasami umrzeć, odejść by mogły się narodzić nowe. Miewamy czasami sny o umieraniu, które raczej nie zapowiadają naszej rychłej śmierci, ale pokazują, że nadszedł czas pożegnać się z jakąś częścią naszej psychiki.

 

3. Ciekawą interpretację znalazłem na tym blogu:

http://teologia.jezuici.pl/jak-rozumiec-ofiare-chrystusa/

W dużym skrócie chodzi o to, że Jezus ma być dla nas przypomnieniem boskości. Pojawia się ona na ziemi, ale my ją odrzucamy, wręcz zabijamy. I bardzo często to właśnie robimy, odcinamy się od tego co boskie w nas. Skupiamy się w życiu na realizacji potrzeb płynących z naszego małego ja, a zapominamy o czymś głębszym, o duszy, czy o tym co Jung nazwał jaźnią. Czasem wręcz sprzedajemy ją za te 30 srebrników, czyli wykorzystujemy nasz głęboki potencjał, do płytkich celów. Zmartwychwstanie pokazuje jednak, że boskości zabić się nie da. I czego byśmy nie zrobili to i tak bije w nas Źródło. Duchowy aspekt naszej natury tak łatwo się nie poddaje. Cały czas jest i cierpliwie czeka, aż zwrócimy się w jego stronę.

 

4. A tu mamy jeszcze inne podejście: 

https://www.komentarzbiblijny.pl/new/wyklady_biblijne/ofiara_jezusa_chry...

Wniosek, który tam znajdziemy - nie o śmierć Jezusa chodzi. Nie ona jest najważniejsza, tylko jego posłuszeństwo woli Ojca. Nawet jeśli prowadzi do śmierci. A to dla nas oznacza, bezkompromisowe poddanie się duchowemu aspektowi. Podążanie za własnym procesem, nawet jeśli przeczy to logice, czy przyjętym zasadom i wzorcom. Czyli znów - nie ego rządzi naszym życiem, a jaźń. Ego umiera na krzyżu, więc może narodzić się coś nowego.

 

5. Carl Gustaw Jung wywraca to wszystko do góry nogami. Polecam lekturę "Odpowiedzi Hiobowi". Pisze on o rozwoju boskiej świadomości. Ta reprezentowana przez starotestamentowego Jahwe jest wszechmocna, ale pełna sprzeczności i nieświadoma.  Skłonna nawet zakładać się z szatanem o los swojego wiernego wyznawcy Hioba. Według Junga, w bardzo dużym skrócie, Jahwe uświadamia sobie, że wyrządził krzywdę człowiekowi, że nie był wobec niego sprawiedliwy, a to Hiob odniósł moralne zwycięstwo. Świadomość Jahwe rozwija się więc dalej poprzez wcielenie. Bóg zostaje człowiekiem i przeżywa śmierć, sam doświadcza tego co kazał znieść Hiobowi. Jung pisze, że ostatnie słowa Jezusa na krzyżu: "Eli, Eli lama sabachtani" , czyli "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" są kwintesencją tego co ludzkie. A cierpienie na krzyżu jest symbolem tego, co przeżywamy my ludzie. Rozpięci na krzyżu różnorakich sprzeczności, które nami targają. Mamy więc historię o zaakceptowaniu ludzkiej natury pełnej dualności. A sami często tego nie robimy, tylko gonimy za doskonałością, a ta, jak pisał Jung, wyklucza pełnię.

 

6. Mam wrażenie, że jeszcze dalej idzie słoweński filozof Slavoj Żiżek. Na You Tubie można obejrzeć fragment filmu "The Perverts Guide to Ideology"

https://www.youtube.com/watch?v=tABnznhzdIY

Jego radykalna interpretacja odrzuca komercyjną transakcję, czyli ofiarę za grzechy. Jego zdaniem to co umiera na krzyżu to nasze pragnienie, by istniał byt, który nada sens naszemu istnieniu. Dezintegruje się pewna iluzja, która służy uspokojeniu egzystencjalnego niepokoju. Zostajemy sami, ale zyskujemy wolność, czyli paradoksalnie mamy ateistyczny wymiar śmierci Jezusa.

 

7. Kiedy sam medytuję nad tym fragmentem Biblii uderza mnie kilka rzeczy. Po pierwsze to, że Jezus już idąc do Jerozolimy, wie że idzie na śmierć. Z jednej strony mamy boskość, istotę pełną miłości i mocy, z drugiej świadomość śmierci. To dla nas cenna lekcja. Zdawać sobie sprawę z tych dwóch aspektów naszej natury. Tego nieograniczonego duchowego, jak i tego, że mamy ciało które się starzeje, i umrze, a nas czas na ziemi jest policzony. Z jednej strony jesteśmy istotami duchowymi, z drugiej śmiertelnymi. Poczucie tych dwóch rzeczy jednocześnie jakoś nas urealnia. Daje dostęp do czegoś większego, a zarazem osadza w tu i teraz. I znajdziemy to nie tylko w Biblii. W starożytnym chińskim I Cingu mamy heksagram Ograniczenie, gdzie dostajemy obraz wody w jeziorze. Woda jako żywioł symbolizuje coś nieskończonego, ale już jezioro jest ograniczoną formą. Tak jak i my.

 

Po drugie bardzo zastanawiający jest ten obraz umierającego na krzyżu Jezusa. Symbolicznie to Bóg opuszcza ludzkie ciało. Wielka światłość, która zstąpiła na Ziemię, teraz z niej ulatuje. Boga nie ma. W Wielką Sobotę można w kościołach zobaczyć otwarte i puste tabernakulum. Ta pustka jest trochę przerażająca. Co się dzieje, kiedy to co boskie nie mieszka w naszych sercach, kiedy się od tego odcięliśmy? Czy krzątamy się po świecie robiąc swoje małe ludzkie sprawy, ale gdzieś w głębi czujemy jakiś brak? Zajmujemy się naszymi różnymi namiętnościami, ale w sumie to jesteśmy w stanie lekkiej, ale permanentnej depresji? Może śmierć na krzyżu jest o tym - doświadcz jak to jest żyć bez Boga, żebyś wiedział co tracisz, i więcej się od niego nie odcinał.

 

Po trzecie - pytam się jednak samego siebie czy aby na pewno ta pustka jest taka zła? Może to konieczny etap. Mamy przecież najróżniejsze obrazy Boga, które są próbą nazwania nienazwanego. Na duchowej ścieżce zapominamy jednak o wszelkich iluzjach. Dobrze więc by jakiś obraz Boga, świata, czy nawet własnej jaźni w końcu umarł. Koniec projektowania boskiego aspektu na zewnątrz. Chrześcijański mistyk, św. Jan od Krzyża pisał o nocy ciemnej, ostatnim najtrudniejszym etapem przed ostatecznym połączeniem z Bogiem, kiedy to łatwo dopaść może nas poczucie beznadziei. Tyle modlę się, czy medytuję, a tu nic. Nie ma efektu. Tyle, że takie myślenie to pułapka. Bez zanurzenia się w pustkę, bez całkowitego poddania się, bez puszczenia tego nastawienia na efekt nie nastąpi doświadczenie pełni, oświecenie, czy spotkanie z Bogiem. Co się dzieje kiedy umiera we mnie obraz Boga, a ja zostaję sam w swojej obecności? To co boskie przestaje być zewnętrznym ideałem, do którego się dąży, do którego się samego siebie naprawia. To jest we mnie, i ja tym jestem.

Zostańmy więc dziś w tej pustce.